Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   52   —

Rzekła to tak gniewnie i wybuchowo, że Jan posądził ją odrazu o inne myśli, niż te, które dotyczyły bezpośredniego przedmiotu rozmowy. Odpowiedział:
— Pomimo zapadnięcia w ubóstwo, chciałbym się utrzymać przy niektórych skrupułach... szlacheckich.
Wercia nie panowała już nad buntem, który wrzał w jej sercu, i zaczęła mówić bez związku z poprzednią rozmową:
— Od dziesięciu dni unikasz mnie, gadasz ze mną, jak z jakąś nieznajomą — a teraz wyjeżdżasz. Czy i to są skrupuły szlacheckie?
„Masz tobie! — pomyślał Skumin — rozmowa, którą uważałem za niemożliwą!” I zakrył twarz rękami.
— A co? Wstydzisz się? — rzekła, jeszcze rozdąsana.
Jan oderwał ręce od twarzy i odpowiedział ze znaczną determinacją:
— Nie, ale boję się. Boję się ciebie i siebie samego.
Wercia stropiła się. Nie przyszedł jej na myśl taki zwrot rozmowy, a podobno i nigdy jeszcze nie spojrzała na swój stosunek do Jana z tego stanowiska...
— Mnie się boisz? Czy zwarjowałeś? Cóżto za żart taki?
— Właśnie, że nie na żarty napełniłaś mi całe serce, moja jedyna. I to uczucie przestrasza mnie, jako w danych okolicznościach — zakazane.