Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   48   —

szego okresu pięknej pogody. Jeżeli trafi na zimno i słotę, ziębnie i pleśnieje. Chyba, że po krótkiej niepogodzie znowu zapanuje słońce.
Podobny spotkał los romantyczne poczynania w Gdeczu. W samym zarodku zawilgły. Nicby nie zaszkodziła burza, bo jest żywiołem raczej podniecającym, ale dwa dni słoty, dzień ślamazarnego słońca i znowu dni zimne i wilgotne zasępiły humory, wiążąc grupę ludzi dość przypadkową w murach, wprawdzie obszernych i wspaniałych, lecz, nie mogących zastąpić rozkoszy lata pod otwarłem niebem, dla której wszyscy tu zjechali.
Państwo Canevari opuścili Gdecz po trzydniowym pobycie. Kryś Ramułtowski wyjechał też do Warszawy. Coraz to ktoś wybierał się do stacji kolei, lub własnym samochodem odjeżdżał „ad propria“. Chciał wyjechać i Chalecki, ale zatrzymywał go usilnie Radomicki, wiedząc, że pobyt w lecie na wsi i w otoczeniu dobrobytem jest dla zrujnowanego starca kuracją dobroczynną, może ostatnią. Pan Dymitr, aby nie ciągle być na oczach gospodarzy domu, wynalazł sobie robotę literacką. Wziął z bibljoteki dzieło niemieckie o Litwie i jej przyszłości, tendencyjnie sfałszowane, i polemizował z autorem, spisując swe uwagi. Ponieważ był wybornym znawcą stosunków na ziemiach wschodnich Rzeczypospolitej, te notatki mogły być cenne i narazie nawet pożyteczne. Przeznaczał je też do druku.
Jan Skumin pozostawał nadal w Gdeczu. Pospolity człowiek czułby się tutaj, jak w raju. Pani Wercia,