Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   49   —

z którą przez dni dziesięć od owej gorącej nocy nie nawiązał dalszego ciągu tamtej rozmowy, spoglądała na niego pomimo to bardzo łaskawie, pytająco. On okazywał jej ugrzecznione, poddańcze hołdy, ale bardzo wstrzemięźliwe pod względem erotycznym. Ambroży traktował go coraz bardziej jako młodszego krewnego, troszczył się o jego przyszłość, narajał mu różne projekty pracy i krescytywy. Chciał mu dać, naprzykład, jeden ze swych folwarków w płatną administrację, ale Jan nie przyjął, bo znał się na agronomji tyle tylko, co każdy szlachcic polski, urodzony we własnym, dużym majątku. Wyszkolenie miał staroświeckie, humanistyczne. Nie na żarty oglądał się też Radomicki za posażną żoną dla Skumina.
Te wszystkie uczucia i zabiegi obojga Radomickich obowiązywały Jana do wdzięczności, którą też odczuwał najszczerzej. Ale od pewnego czasu ta wdzięczność skomplikowała się, stała się trudniejszą bo praktykowania, dramatyczną. Faza, w którą weszło porozumienie z Wercią, gdyby się rozwinęła pospolicie, doprowadzićby mogła do grubej niedelikatności. Zabierać żonę Ambrożemu, przyjacielowi i dobroczyńcy! Wprawdzie o zabieraniu nie było mowy: jeden gorętszy pocałunek można było wytłumaczyć przez chwilowe zapomnienie... Jednak nie był to jakiś żart niebezpieczny, jakiś odruch zmysłowej ciekawości, ale pierwszy akt wyznania, oddania się, obowiązujący serce, dręczący teraz zmysły. Odczuli go oboje tak samo. Akt ten domagał się dalszego ciągu, tylko może on pojmował go bardziej, jako grzech, ona zaś —?