Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   33   —

nie miałam chwili na rozmowę z tobą we dwoje. Jakże ci tu jest, w tym gwarze?
— Doskonale... ale pierwszy raz oddawna, w tej chwili — cudownie.
— Czy nie powiedziałeś tego samego Bercie, gdyście szli razem naprzód?
— Skądżeby?! Wiesz przecie, że nie jestem lekkoduchem i staram się nie kłamać.
— Wiem. Ale ona zarzuca na ciebie sieci.
— Nie zauważyłem... albo raczej — zauważyłem, widzisz, jakim z tobą szczery. Ale te sieci mnie nie złapią.
— Nie podoba ci się?
— Jako typ, owszem, wydaje mi się ciekawą.
— Ona jest bardzo ciekawa, Janku. To kobieta nowożytna, typ, o którym my jeszcze mało wiemy, szczególniej w naszych dworach wiejskich. Poznałam id w przeszłym roku w Warszawie i dość często widywałam. Zaprosiłam ją teraz do Gdecza, żeby się lepiej jej przyjrzeć.
— Ach, to ty ją zaprosiłaś, nie Ambroży?
— Ambroży także, szczególniej męża. Ale mój był pomysł. Tylko zaprosiłam ją dla siebie, dla innych... dla Krysia naprzykład — ale nie dla ciebie.
Skumin nie mógł w ciemności dojrzeć wyrazu twarzy pani Radomickiej, ale głos jej wydał mu się nietylko nakazującym, lecz cieplejszym niż zazwyczaj. Pochlebiło mu to.
— Zakazujesz mi z nią rozmawiać!