Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   29   —

Gdy przedstawiono jej zkolei hrabiego Skumina, twarz jej ożywiła się jaskrawo i zalotnie. Pomyślała zapewne, że tego statecznego i rasowego młodzieńca dobrzeby mieć przy sobie dla rozmaitych użytków, poważnych i zabawnych.
Ale służba oznajmiła, że podano podwieczorek na tarasie ogrodowym. Pani Canevari wymawiała się, że jest dotąd w sukni podróżnej. Uspokojono ją zapewnieniem, że nikt się tu nie przebiera przed wieczorem, więc poszła tylko na chwilę do pokojów pani domu, aby poprawić włosy.
Na tarasie, na którym cień już się rozpościerał, zastawiono mrożoną kawę, herbatę i owoce. Lekkie i chłodzące alimenty, ulga w upale i wzmożone przed wieczorem zapachy parku dawały ucztę harmonijną wszystkim zmysłom.
Siedziano długo na tym tarasie, rozkosznie i leniwie, bez wielkiego nawet nakładu dowcipu w konwersacji, niby na posiedzeniu haszyszowem, a bez obawy złych skutków trucizny. Dopiero zbliżanie się zachodu słońca rozpędziło kompanję do pokojów, dla zmiany sukien na wieczorowe. Wieczerzę podano już przy oświetleniu elektrycznem.
Niezbyt długo zabawiono przy stole w sali jadalnej. Gdy goście, po sumiennem obżarstwie dziennem, dali jeszcze radę dwom lekkim potrawom, zatęsknili wszyscy jednomyślnie do powrotu na taras, który musi być teraz jeszcze rozkoszniejszy, wśród zamroczonego parku. Jakoż czarną kawę podano znowu na tarasie, oświetlonym przez dwie duże latarnie.