Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   30   —

Noc letnia w parku pałacowym jest dziedziną mocnych upojeń i podnietą do rozigrania pożądań. Nie jest to atmosfera lasu, który w nocy potrafi osłaniać wyuzdania i zbrodnie. W parku zaś podpałacowym widać stróżujące światła okienne, niby oczy sumienia, czuć wpobliżu stojące na straży prawa przyzwoitości. Nie słyszano nigdy, aby ktoś w uroczystym stroju, poszedłszy do ciemnego parku po wieczerzy, popełnił zabójstw o bliźniego lub bliźniej. Jeżeli się zdarzały kiedy uczynki, bojące się światła dziennego, to nie mordercze, i wynikały ze zgodnego porozumienia dwojga ludzi. W każdym razie park spowity nocą letnią przyciąga do siebie mocno ludzi, zwłaszcza podnieconych romantycznie po wypiciu kilku kieliszków wina.
Odczuwała to przyciąganie mniej więcej cała kompanja zgromadzona na tarasie. Ale nikt jakoś nie odważał się proponować przechadzki po parku zupełnie już ciemnym, gęsto zarośniętym, oświetlonym tylko w małym odcinku przez latarnie i okna domu. Aż odezwała się najśmielsza z towarzystwa pani Canevari:
— Chciałabym wiedzieć, co tak odurzająco pachnie w tym parku?
— Zdaje mi się — objaśnił właściciel parku — że najmocniej pachną tu kletry, które mamy rozstawione przy tarasie.
— Nie, nie — spierała się pani Berta — ten zapach dziwny, jedyny, przychodzi z dalszych stron parku.