Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/302

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   300   —

— No, córuchno, wybrałaś sobie godnego rycerza! Janek spisał się w tym pojedynku, jak dawna młodzież rycerska. Chcąc odpędzić od siebie rywala, nie chciał go zamordować, lecz dać mu nogą... gdzieś. A żeby gest był wytworniejszy, dał mu tam — kulą.
Dosia uśmiechnęła się przez cisnące się jej do oczu łzy szczęścia.
— Ale jakże, jakże to było?
Pan Robert opowiedział ze szczegółami wiadomości, świeżo otrzymane od jednego z sekundantów, Inusia, który powrócił z Gniezna do Poznania. Dodał od siebie sporo ornamentów rzeczowych i stylowych, nie zmieniających jednak istoty zajścia, które w całości wypadło na chwałę Skumina. Aż gdy doszedł do efektu kartki, napisanej przez Janka przed pojedynkiem, powtórzył napis na kartce dokładnie, z końcowym wyrazem drastycznym, tyle tylko czyniąc ustępstwa dla uszu panny, że wyraz ten wymówił przyciszonym głosem.
Dosia śmiała się głośno, nieco spazmatycznie.
— Teraz — kończył pan Robert — nie masz już chyba wątpliwości co do Janka i odpowiesz należycie na jego deklarację uczuć, których dał okazałe dowody.
— Dobrze — odpowiedziała Dosia przekonana — ale gdzież on jest?
Zachłysnął się trochę pan Robert:
— No... jest tu gdzieś... zapewne powrócił.
— Tego nawet papuś nie wie!