Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/301

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   299   —

Odpuściła mu odrazu wszystkie winy, za które go strofowała i karała. Wyznała Bogu i sobie, że nie miała prawa tak go sądzić i karać, zwłaszcza, że on grzechy swe, nie przeciw niej popełnione, porzucił i naprawił. Prosiła jego, Jana, przez płomienne, dalekonośne błaganie, aby jej przebaczył winy pychy i przekory i aby ją jeszcze kochał.
Wstąpiła w nią niejaka otucha, ale nie ustała gorączka oczekiwania. Pragnęła dowiedzieć się jak najrychlej o wyniku pojedynku, lecz wystrzegała się okazania przed ludźmi swego niepokoju, który ujawniłby jej gorące, bezwarunkowe już uczucie dla Jana. Nietylko bowiem nie była z nim zaręczona, ale nie miała pewności, czy on chce tych zaręczyn. Ostatnia z nim rozmowa nie wróżyła tego. Czyżby ona, przez swą dumę dziewiczą, graniczącą z pychą, przez swą samowolę, graniczącą z kaprysem i dziwactwem, odsunęła od siebie jedynego człowieka, który jej się naprawdę podoba, z ducha i postaci, którego naprawdę kocha?
Krążyła po Bazarze i po mieście, nasłuchując raczej, niż zapytując o wieści.
Zaraz po południu przyszła pewna wiadomość, że pojedynek odbył się, że Skumin zdrów, a Bobrkowski ranny niegroźnie. Dosia powróciła do swego pokoju i znowu uklękła, dziękując Bogu, że wysłuchał główną jej prośbę. Teraz od niej samej zależało, aby Jan się do niej nawrócił. Uczyni w tym celu wszystko, co będzie mogła.
Około szóstej wieczorem usłyszała mocne, triumfalne pukanie do drzwi swego pokoju. Wszedł pan Robert.