Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   27   —

okutaną przejrzystym welonem. Przez te osłony widniała jednak piękna, długa postać kobieca i błyskały rozumnie uśmiechnięte oczy. Modą nowożytną, nogi, widoczne aż powyżej kolan, w różowo-szarej pajęczynie pończoch, zdały chwalebnie egzamin formy i ponęty. Za nią postępował czarny, wielkooki małżonek, oczywiście południowiec, lecz że nie okazywał włoskiej ruchliwości i fantazji, był owszem sztywny, i jakby zgorzkniały, posądzano go często o semickie pochodzenie. Ale były to tylko pozory.
Po paru uściskach i shake-hands’ach, pani Berta rzuciła się w skórzany fotel przedpokojowy, jakby omdlewając.
— O! moje dzieci, co za upał!
Choć tu przybywała po raz pierwszy, czuła się już widocznie jak u siebie. Zaczem rzucono się do jej rozbierania. Mężczyźni zwłóczyli z niej jedwabną opończę, kapelusz z sążnistym welonem, niby jakiegoś mglistego smoka, zdjęła z niej pani Wercia. Ukazała się głowa krótko utrefiona, szaro-płowa, może nawet barwy przyrodzonej, twarz matowa, awanturnicza, piękne oczy, świeże usta i zęby.
Wszystkie te szczegóły badał i sumował z upodobaniem Kryś Ramułtowski, doskonale usposobiony, gdyż pani Canevari poznała go i powitała radośnie:
— Ah, monsieur Kriche.
Zjawił się pan Radomicki, na którego widok pani Canevari powstała z fotelu i podała mu serdecznie obie ręce, przysuwając się zarazem do niego tak blisko, że pan Ambroży aż cofnął się o pół kroku