Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/286

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   284   —

— Nie. Ale skoro nie odpowiada na kategoryczne zapytanie...
— Kto milczy, zdaje się przyzwalać — przypomniał sobie Tolibowski łacińskie adagium.
— Nie w tym wypadku, panie Robercie.
Stwierdziwszy, że jeden o d drugiego więcej się nie dowiedzą, popijali wino.
Wtem Dosia ze swym tancerzem wtargnęli do sali bufetowej.
— Proszę sobie iść do sali balowej; mam tu do pomówienia z ojcem — rzekła Dosia do Bobrkowskiego.
Ten wyprostował się ze zdziwienia i oddalił się niepyszny.
Wtedy Dosia zwróciła się do siedzącego Skumina również nakazująco:
— Słyszał pan, że chcę rozmówić się z ojcem?
— Dodo! — zawołał Robert gniewnie. — Janek tu ze mną siedzi i nie można nim tak komenderować. Może i mnie zechcesz oddalić? — Odejdę — ale pozostaniesz sama i w tym pokoju i na świecie.
Skumin już przed chwilą powstał i udał się do sali tańców.
Wtedy Dosia, pozostawszy z ojcem na uboczu, rzekła:
— Jeżeli ojciec nie chce zupełnie odstręczyć mnie od Jana Skumina, a jego odemnie, to proszę najpokorniej nie zachęcać go do mnie w rozmowach z nim, bo to się na nic nie zda, a wszystko może popsuć.