Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/284

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   282   —

— Rozmawiałeś z nią? — Bo ja tu dopiero co wszedłem i nie widziałem.
— Rozmawiałem, alem się do niczego nie dogadał. Nie zrozumiałem dotąd, dlaczego pozostawiono mnie bez odpowiedzi na moją oficjalną prośbę i za co cierpię pokutę.
— Otóż to! — trzasnął się Robert po kolanie — ja, rodzony ojciec, jestem w takiem samem nieporozumieniu z własną córką. Chcesz, czy nie chcesz, gadaj! — ale nie pozostawiaj w zwątpieniu zacnego człowieka. Ale ona ciągle, że to nie jej pomysł, że to wymuszone oświadczyny i że ona się do tego nie chce mieszać. No, to i ja się mieszać nie będę. Taka była stale treść naszych rozmów o tej sprawie.
— To tylko dowód, że nie dba o całą sprawę, czyli o mnie — rzekł Skumin.
— Ręczę ci, że jest przeciwnie. Kobiety, nawet najlepsze, gdy są ponętne, lubią dawać susa wbok od zdrowego sensu; chcą koniecznie być trudne do wzięcia. Brzydkie są łatwe, ale nikt się na nie łasi. Otóż Doduś, dziewczynka dosyć dumna, może i słusznie, chce zapewne, żebyś ty ją jeszcze trochę pobłagał. — Sama zaś, od czasu jak powróciła z Gdecza, mało nawet zajmuje się gospodarstwem. Siedzi w domu i gada ze swojem jeziorem. Może ono wie i rozumie, czego ona chce doprawdy.
— Chciałbym wejść w porozumienie z jeziorem; możebym od niego czegoś się dowiedział — uśmiechnął się Skumin.