Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/283

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   281   —

— A razem z niem jakąś Betsy, Dolly, lub inną Mabel amerykańską z dolarami?
— O tem nigdy nie myślałem. — Ej, Janku, z ciebie też chimeryk. Masz tu wyraźne zadania, a idziesz szukać szczęścia za morzem.
Wypił bez rozkoszy kielich szampana i zasępił się nieco. Dawnoby już przystąpił do rozmowy o córce, ale sam nie wiedział dokładnie, co ona myśli. Był znowu w Berlinie, a gdy powrócił do domu, porozumienia z córką i namowy stale mu się nie udawały.
— Czy spotkałeś tu już Radomickich? — rzekł po chwili.
— Spotkałem, rozmawiałem z nimi. Nawet Wercia przysłała mi sama zaproszenie na ten bal i dlatego przyjechałem.
— To dobrze. Czegóż chcesz więcej?
— Niczego więcej.
— A czy widziałeś Dodę? — Prawda, że pyszna suknia? Sam dopilnowałem wyboru i wykończenia.
— Bardzo ładna.
— A dopiero Doda w niej — w tej sukni, czy obok sukni — co?
— Piękna.
— Cóżto? Czyś zlodowaciał tej zimy? Czy cię spaliły na popiół oczy warszawianek, żeś tak obojętny na wdzięki dawniej wielbione?
— Nie jestem bynajmniej obojętny, tylko już nie wiem, czego się mam trzymać.