Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/281

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   279   —

przenosił uczestników i widzów w mniej barbarzyńskie czasy.
Skumin stał bez pary w szeregach widzów. Przyszedł późno i nie wyrywał się wcale do tańców. Z kimżeby zresztą? Z Dosią, z którą miał najprzód do rozstrzygnięcia donioślejsze zagadnienia? Z Zosią Golanczewską, aby potwierdzić rozpowszechnione już plotki? Z wielu względów wolał wstrzymywać się od tańców.
Poczuł raptem na ramionach dwie silne dłonie, obejmujące go ztyłu. Obrócił się prawie mimowolnie, gdyż dłonie te obróciły go również i rzuciły w męskie objęcia i w pocałunki z dubeltówki.
— A tuś mi nareszcie, synku?! — wołał pan Robert Tolibowski rozpromieniony.
Oglądał go z zadowoleniem:
— Wcale grzeczny kawaler we fraku. Ale grzecznież to nie dać znać o sobie od przeszłego roku?
— Ja miałem dać znać o sobie, czy strona przeciwna? — zawołał Jan żywo.
— Przeciwna, nie przeciwna... — odrzekł Robert. — Widzę, że nie tańczysz? Chodźmy do bufetu.
W sali bufetowej, prawie opróżnionej z powodu mazura, tańczonego w przyległej, przystąpił Robert do sprawy ważnej:
— Piłeś już szampana?
— Nie piłem.
— To źle. Bal bez szampana, to jak polowanie bez prochu. — Kazimierzu! — zwrócił się do znajo-