Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   25   —

się przerzedziła. — Pani Wercia nie wystarczy dla wszystkich — dodał, zaglądając poufale w oczy Janowi.
Skumin nie oddał mu spojrzenia, nie drgnął twarzą, a pomyślawszy chwilę, ogłosił:
— Przyjeżdża tu dzisiaj z Warszawy pierwszy sekretarz poselstwa włoskiego, Canevari, z żoną, piękną podobno.
— Co mówisz?! — Kryś aż skoczył na krześle: — Skąd wiesz?
— Była depesza przed obiadem. Mają tu być na podwieczorek.
— Ależ to kapitalnie! Nie znasz jej?
— Nie.
— Ja ją widziałem parę razy w Warszawie. Nie wiem, ile ma lat, może trzydzieści pięć, sześć. Ale niewiasta z pięknemi chodami, z dużą rutyną.
— Rutyną dyplomatyczną?
— Nie wiem. Co mi po tem? Ale z doświadczeniem w rzeczach lżejszych.
— To widzę, żeś ją już poznał bliżej?
— Nie miałem okazji w mieście, w tłumie. Na wsi przypatrzymy się jej lepiej.
— Włoszka?
— Bóg ją raczy wiedzieć. Wysoka blondynka z dobrą linją. Wygląda raczej na Angielkę. Mówi po francusku bez akcentu. Słyszałem ją też rozmawiającą po niemiecku równie dobrze. Wogóle kobieta, która napełnia salon swą obecnością.