Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   24   —

— Tak, niedzisiejszy człowiek — odrzekł Skumin — ale wczoraj był większy u siebie, niż wy tutaj, to jest: grał większe role.
— Co też powiadasz! — Ach prawda, on jest z twoich stron. Znasz go dobrze?
— Znam od moich lat najmłodszych. Był przyjacielem mojego dziadka. Dzisiaj — kresowiec obrabowany, tak jak ja. Ale jak się trzyma, co? To nie łatwo po Hiobowych klęskach i w tym wieku. Prawdziwa ilustracja do maksymy „Aequam memento rebus in arduis servare mentem“.
— Czyli jak po polsku? Bo wiesz, ja mam gimnazjum realne, potem agronomja...
— Wszystko jedno. Dość, że to jest tęgi typ arystokracji żywej.
— Doprawdy? Czy to wielka rodzina, Chaleccy?
— Jeden z nich był podskarbim wielkim litewskim pod koniec 16-go wieku — i inni byli dygnitarzami. Ale to nie wystarcza. Trzeba dzisiaj coś znaczyć i coś większego robić w swoim narodzie. Ten przez całe życie robił historję, choćby tylko swej prowincji.
Ramułtowskiemu nie podobał się ten zwrot rozmowy. Uciekł się do żartu.
— Powiedz, dlaczego on nas ciągle przeprasza? — Przepraszam pana i przepraszam pana. — Za co?
— Takie ma już przysłowie. Można mu to wybaczyć.
— Ale przyznasz, że rozkoszny nie jest. Wogóle zaczyna tu być monotonniej od paru dni. Płeć piękna