Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   243   —

Powstał i ciągnął ku siedzącemu panu Ambrożemu, któremu lekarz nie pozwalał jeszcze ruszać się zbyt żwawo. Ale uprzedziła Chaleckiego Wercia. Chwyciła opłatek i ze swego miejsca naprzeciwko męża podbiegła do jego krzesła, przyklękła, podając mu biały chleb święcony, a gdy go wziął i do ust zaniósł, ujęła za rękę i ucałowała ją ostentacyjnie.
Skurcz rozrzewnienia przejął obecnych. Ciocia Figa zdążyła już uronić łezkę. Ambroży zaś otoczył dłonią głowę żony i ucałował gorąco w sposób dawno nie widziany.
— Dziękuję ci, moja Werciu. Tobie również życzę zdrowia i szczęścia i zadowolenia z losu, jaki Bóg nam dał.
Inni kolejno przystępowali z życzeniami do siedzącego pana domu.
On zaś jął żartami pokrywać wewnętrzne wzruszenie:
— Otóż to zabawa! Siedzę tu, jak niedołęga, zamiast brać inicjatywę w podejmowaniu miłych gości.
Uczta ożywiła się znacznie. Chalecki jął rozpowiadać o tradycyjnych potrawach, podawanych na „wigilję“, o ich odmianach na Litwie, na Białorusi i gdzie indziej. Doktór znów oceniał te potrawy ze stanowiska higjeny: ryby są naogół zdrowym pokarmem, ale ten tarty mak, albo „kucja“ litewska z niemielonego zboża, zalanego „podsytą“, czyli rozwodnionym miodem...
Po drugiem daniu, którego zresztą nie jadł, gdyż miał swą wieczerzę specjalnie przygotowaną, Ambroży