Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   244   —

poczuł się niedobrze. Zbladł bardzo. Oświadczył, że powróci do swego pokoju, bo odwykł od stołu.
— Wy się o mnie nie kłopoczcie. Dojedźcie i dopijcie. Ze mnie i tak marny dzisiaj kompan.
Jednak cała kompanja ruszyła się od stołu. Zawołała pierwsza Dosia:
— Ja wujaszka odprowadzę!
— A nie! — zaprotestowała Wercia, ujmując męża troskliwie pod ramię — dzisiaj moja kolej.
Doktór pomógł podnieść się z krzesła Ambrożemu, który, oddalając się, wsparty na przechylonej ku niemu żonie, mówił jeszcze do gości:
— Nie troszczcie się o mnie — tyłkom się trochę zmęczył. Ale jest mi dzisiaj lepiej, nawet dużo, dużo lepiej...
Gdy znikł za drzwiami jadalni, pozostali biesiadnicy zajęli swe miejsca przy stole. Puste miejsce gospodarza sprawiało niemiłe wrażenie.
— Nie jest mu jednak tak dobrze, jak mówi — zauważył ksiądz Lipski.
— Pójdę w każdym razie zobaczyć — rzekł doktór i wstał, porzucając nawet wspaniałego łososia z rusztu, ulubioną swą potrawę.