Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   242   —

paczy. Tylko siedem nakryć! I to w takie święto! Przeszłego roku było ośmnaście... Zredukował więc stół do najmniejszych rozmiarów. Ale znowu ogrodnik przyniósł z cieplarni taką moc kwiatów i krzewów ozdobnych, że na stole niepodobna ich było zmieścić, ustawiono zatem część wazonów na bufetach i po kątach. Wyglądało to wspaniale, ale jakoś żałobnie; jadalnia przybierała pozór kaplicy przedpogrzebowej. Wercia kazała zostawić kwiaty tylko na stole, uprzątnąć zaś z innych mebli i kątów.
W sali jadalnej czekały już trzy panie, uśmiechnięty misternie ksiądz Lipski i pan Dymitr Chalecki, który uparł się przy wystąpieniu we fraku.
— Jakżeż, przepraszam pana, w dniu tak uroczystym!
Ambroży wszedł wolno, opierając się na lasce; nieopodal od niego postępował lekarz i służący.
Zasiadł na zwykłem swojem miejscu i spojrzał wesoło po obecnych. Blady był, ale oczy miał już ciekawe życia. Posypały się do niego oświadczenia, że dobrze wygląda.
Już niektórzy skosztowali zupy, gdy odezwał się Chalecki:
— Jakżeż, przepraszam państwa, czyż zarzucamy piękny zwyczaj łamania się opłatkiem? Mamy zaś dzisiaj wyjątkową sposobność wyrażenia radości z powodu powrotu do zdrowia i do biesiadnego koła uprzejmie nam panującego hrabiego i do życzenia mu długich lat życia, tak miłego sercom naszym, a potrzebnego, znaczy się, ojczyźnie.