Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   239   —

Bawił tu tylko od tygodnia gość rzadszy w Gdeczu, choć bynajmniej nie obcy, bo nawet spowinowacony z całem niemal ziemiaństwem poznańskiem, ksiądz prałat Lipski. W krótkiej, dobrze skrojonej sutannie, z twarzą uśmiechniętą misternie i uprzejmie, sprawiał wrażenie raczej przyjacielskie, niż pontyfikalne. Jednak był na serjo księdzem w życiu prywatnem, towarzyskiem i publicznem. Pomimo jego pozorów eleganta i światowca, nikt go nie posądzał nawet o skryte miłostki, lub o wyzysk kapłańskiej powagi dla celów osobistych. Nazywali go liczni jego przyjaciele „świętym dobrze wychowanym“. Ambroży Radomicki cenił go bardzo za jego cnoty i zalety, a także za to, że mu prałat pomagał kapitalnie w pracach społecznych, znał się bowiem dobrze i na sprawach ekonomicznych i rzeczywiście kochał nietylko wdzięk, ale i pożytek rodzinnego kraju. Pod tym względem był prałat Lipski następcą słynnych poznańskich księży — działaczy, Wawrzyniaków i innych.
Znając dobre stosunki Ambrożego z księdzem Lipskim, ciocia Figa ściągnęła zapomocą pobożnej intrygi prałata do Gdecza, podczas gdy Ambroży był najniebezpieczniej chory. Prałat zrozumiał łatwo swą ewentualną rolę przy chorym i dał się nawet zatrzymać na święta Bożego Narodzenia. Nietylko nie zawadzał nikomu, lecz przyniósł z sobą do atmosfery miejscowej znaczną dozę spokoju, a nawet ożywienie rozmów — nic zaś z tej grozy wzniosłej, lecz ponurej, którą wprowadza do domu ciężko chorego zjawienia się księdza.