Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   233   —

— Co wyprawiasz, Janku? — Jeszczeby ci zemdlała w ręku — a potem co? — kompromitacja i zaręczyny wobec zebranego powiatu... I ja na to patrzeć muszę, ojciec Dody!
— Ależ, panie Robercie! — tłumaczył się Jan. — Cóż ja winien, że panna chciała tańczyć do upadłego? Czyż ja miałem osłabnąć pierwszy? Wtedy byś dopiero nabrał o mnie marnego wyobrażenia. A gdyby mi nawet zemdlała w ręku, jak przypuszczasz — oddałbym ją ojcu, lub komu innemu z brzegu. Ale nic się jej nie stało... Patrz, powraca już do salonu.
— W każdym razie radziłbym ci, Janku, nie tańczyć z nią po raz drugi. Panna oszalała — nigdym jej takiej nie widział — gotowa cię pocałować.
— Jakto? — w tańcu? w tym salonie? — rozśmiał się Jan zmysłowo, podniecony przez taniec.
— Licho ją tam wie — może w innym...
Gdy się tak spierali na uboczu, zauważyli, że zbliża się do nich stanowczym krokiem Wacio Klonowski. Przemknęła Skuminowi myśl przez głowę, że młodzieniec przychodzi żądać wytłumaczenia tego zapamiętałego tańca z damą jego serca. Jan wyprostował się dumnie.
Ale Wacio nie miał tak w ojowniczych zamiarów. Przystąpił, ukłonił się i rzekł tylko:
— Wacław Klonowski.
— Jan Skumin — bardzo mi przyjemnie — odrzekł Jan, wyciągając do niego rękę.
Na tem skończyła się rozmowa, Klonowski odszedł i przysunął się do Zosi Golanczewskiej, prosząc