Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   232   —

sualnej, oddawał się im przy zdarzonej sposobności. Tutaj, aby się nie wyróżniać pretensjonalnie z grona młodzieży, zatańczył z solenizantką i z panną Obornicką, poczem przestał, przyglądając się tylko rosnącej ochocie.
Ale w pewnej chwili przeszła koło niego Zosia Golanczewska, rzucając mu spojrzenie, pełne rozżalenia, które zrozumiał: jakto? a nie ze mną? Pomyślał, że jeżeli ma tańczyć, to woli z tą, niż z inną — i zaprosił Zosię.
Nagrodziła go uśmiechem radosnym, z pokazem białych zębów. Wogóle wypiękniała od rozpoczęcia tańców; oczy jej były jeszcze goręcej zalotne, falowała całą postacią śmielej i wyraziściej, szedł od niej dreszcz namowny. Głównym urokiem tych objawów była szczerość: w tym przynajmniej tańcu kochała się ona na pewno w Janku Skuminie. Poczuł to i tańczył z nią inaczej, niż z poprzedniemi, zaledwie powściągliwie odpowiadając na jej nieme wyznania. Gdy po kilku kręgach zmierzał już do wyprowadzenia jej z koła, szepnęła błagalnie:
— Jeszcze trochę...
„Trochę“ przeciągnęło się długo, aż nareszcie panna zaczęła chwiać się w objęciu Janka, wypraszać się — i wymknęła mu się z rąk przy drzwiach do sąsiedniego pokoju, do którego wbiegła i rzuciła się na fotel, ciężko dysząc. Jan zajrzał do tego pokoju, ale, widząc, że panna nie umiera, lecz wdzięcznie go ściga pałającemi oczami, cofnął się i powrócił do sali.
Niebawem przystąpił do niego Robert: