Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   230   —

wydzierać tancerzowi od zbyt ścisłego objęcia, tylko od czasu do czasu muskała go ciemnem, aksamitnem spojrzeniem. Ale Wacio myślał tymczasem tylko o elegancji swej postaci i o dokładnem funkcjonowaniu nóg w charlestonie.
Skumin, stojąc przy Robercie Tolibowskim, o którego miał tu główne oparcie, zapytał:
— Powiedz mi, co to za Wacio Klonowski? Plącze mi się ciągle przed oczami, nie poznał się jeszcze ze mną i wogóle nic nie gada. Słyszę tylko, że tak go nazywają.
— To jest taki ananas z Kieleckiego.
— I cóż dalej?
— No... przyjechał do nas, żeby sobie złapać jakąś posażną pannę. Sam jest też podobno synem bogatych rodziców.
— Stara się może o pannę Zosię Golanczewską?
— Może być. Cóżto ciebie może obchodzić?
— Osobiście nic. Tylko w teorji. Szkoda ładnej dziewczynki dla takiego, jak mówisz, ananasa.
— Czyż uważasz, że Zosia taka ładna?..
Napór tańczących zepchnął Roberta i Jana z konwersacyjnego stanowiska.
Mnożyły się pary taneczne. Nie było już prawie miejsca do okazałych popisów solowych; pary wymijały się z trudem; zato w ścisku były okazje do ściślejszych porozumień.
Jazzband rznął, brzęczał, gwizdał, fałszował umyślnie dla urągania wszelkiej harmonji — i następowały