Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   169   —

— Szukam cię. Musisz przed odjazdem dowiedzieć się o jednej rzeczy.
— Słucham — odrzekł Skumin bez zapału, bo nie spodziewał się usłyszeć nic pomyślnego.
— Wejdźmy na chwilę do poczekalni; jest pusta.
Tam, stojąc i patrząc Skuminowi prosto w oczy, wyrecytowała:
— Słuchaj i zapamiętaj. W tej karczmie na Sołaczu, o którą powstała cała chryja, byliśmy razem — ja z tobą — rozumiesz?..
— Niezupełnie. Powiedziałaś to komu?
— Powiedziałam wczoraj Franiowi Gozdzkiemu. To wystarczy, aby tłumy zaraz się o tem dowiedziały. Powiem też paru innym osobom, jeżeli okaże się potrzeba.
Skumin mienił się na twarzy od sprzecznych, mocnych wrażeń.
— Moja Dosieńko najłaskawsza! Ależ po takiej głupiej ludzkiej gadaninie, to ciebie trochę obciąża.
— Bardzo lekko. A ciebie to do niczego nie obowiązuje. Tylko w razie gdybyś musiał odpowiedzieć na jakąś interpelację, powiedz, że to ja byłam.
Jan patrzył w oczy Dosi błękitniejące, jak przy każdem żywem podnieceniu, i nabierał rozanielonego wyrazu twarzy:
— Więc uczyniłaś to dla mnie, moja?..
— Wcale nie.
— Czyżby dla Werci? — zapytał Jan, stygnąc raptownie.