Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   168   —

do poproszenia o dar tak poufny. Pocieszył się myślą, że Dosia nie może mieć przy sobie swej fotografji, w hotelu.
Wogóle nie widział jej jeszcze nigdy w jej stałem mieszkaniu, dopiero na stacji kolei, w Gdeczu, na ulicy, w hotelu... Znajomość była pod tym względem przelotna — zato rozmowy wszystkie zajmujące, charakterystyczne i pamiętne. Chciałby ją jednak zobaczyć, choćby... nalewającą mu herbatę z własnego imbryka, a tem bardziej gospodarującą w ojcowskim dworze w Radogoszczy, który sobie narysował już w wyobraźni, choć nie miał do tego żadnych wskazówek, ani dokumentów. Dopóki się z kobietą nie podzieli jej zwykłych zajęć, dopóki nie pozna się jej codzienności, znajomość jest bardzo niezupełna. Jan tęsknił do odwiedzin w Radogoszczy, dokąd go pan Robert nieomieszkał zaprosić. Jakże chętnie przejechałby się z Dosią konno, lub w ciasnej bryczuszce po tem jej gospodarstwie wiejskiem, o którem nieraz już słyszał. I pieszo poszedłby z nią do stajen i obór, brnąłby przez jesienne błoto. — Ona i w zabłoconej sukience, i rozgrzana aż do potu, musi być estetyczna, zgrabna, miła przez samą swą bliskość i siarczyście ponętna. — Nie zgadywał, był tego niezachwianie pewien. — Obecnie wykonanie tych pięknych projektów stawało się niepodobieństwem na czas dłuższy.
Pierwszą osobą znajomą, którą spotkał w Bazarze, była Dosia, schodząca ze schodów na dolnię. Skłonił się nisko i patrzył, jak zstępowała ku niemu rytmicznie. Zaczepiła go odrazu: