Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   170   —

— Gdzież tam! Uczyniłam to dla wuja Ambrożego — wymówiła Dosia dobitnie, z wyrzutem w oczach raczej, niż z czułością.
— Ach, tak? — skłonił się Jan z przesadnem uszanowaniem.
— Wyjeżdżasz dzisiaj? — dodała po chwili.
— Wyjeżdżam.
— No to... do widzenia.
Uścisnęli się za ręce, ceremonjalnie.
Już zerwała się do odejścia. Jednak po chwili przystąpiła znów do Janka z wyciągniętą dłonią.
— Ale zawitasz tu znów kiedyś, mój Janku?
— Jeżeli los pozwoli.
— Oby Bóg... — urwała i ścisnęła mocno dłoń Janka.
Odeszła, nie oglądając się już.
Skumin zaś rzucił się w fotel i zadumał się:
— Tu mieszka, zrośnięte z tą ziemią — szczęście. A ja oddalam się od niego.