Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   141   —

— Daj już pokój! — Przyszliśmy tu, aby się bawić.
Skumin zaś, po niedługiej chwili, uznał, że jego tu obecność jest mu nieznośna, a nadto niepotrzebna. Wstał i rzekł:
— Muszę opuścić towarzystwo, gdyż jutro mam robotę w biurze od rana.
— Brawo, brawo, Janku! — wołał Robert. — Punktualność przedewszystkiem. Praktykowałem ją zawsze i cenię w innych.
Gdy tylko upewniono się, że Skumin opuścił lokal, zapanowało duże ożywienie między pozostałymi przy kielichach.
— Zaintrygowałeś nas, Franiu — rzekł Kryś — powiedz, kto była ta dama?
— Nie powiem, skoro tamten mówi, że lekko rzucamy posądzenia.
— Ale powiedz, przecie jesteśmy między sobą.
— Niema tu żadnego właściwie jej krewnego — stwierdził Franio — no więc powiem wam. Choć widziałem ją okrytą płaszczem, tylko przy wsiadaniu do samochodu, na odjezdnem, była to, mojem zdaniem, na pewno pani Wercia Radomicka.
— Bój się pan Boga! Toć przecie niepodobna! — krzyknął Golanczewski.
— Całkiem podobna, łaskawy panie. Ten sam wzrost, ruch...
— Wielka mi nowina! — rzekł teraz Kryś. — Bywałem w Gdeczu tego lata, a ile razy byłem, był