Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   133   —

nawet „ty“, a ojciec może o tem nic nie wiedzieć. Zaczął więc poprostu:
— Temi czasy poznałem córkę pańską, pannę Dorotę...
— Wiem, wiem — odpowiedział Robert — mówiła mi. Jesteście nawet na „ty“.
— Ach, mówiła?
— Mówimy sobie zawsze wszystko. Jedyne dziecko! — podobna do mojej nieodżałowanej nieboszczki, z domu Radomickiej — zawołał pan Robert lirycznie, i łza jasna stoczyła mu się w nachylony do ust kielich, nie mącąc barwy książęcego wina.
Po bardzo krótkiej pauzie powrócił łatwo do wesołego nastroju.
— Dowiedziałem się też od córki, żeś pan też krewny z Radomickimi, a zatem i z nią — no i ze mną. Dlatego zaproponowałbym, abyśmy również byli po imieniu. Różnica wieku... coś tego... Ale... on a I’âge qu’on porte. I ja jeszcze bywam młody... No, chcesz, Janku?
— Z największą przyjemnością, Robercie.
Obyło się bez tradycyjnego picia przy skrzyżowaniu ramion. Spełnili kielichy do dna, poczem podali sobie ręce w milczeniu, patrząc sobie w oczy z wyrazem znaczącym coś, co, przesłonięte winem, nie było zupełnie jasne.
— Widzisz, Janku, Doda, moja jedynaczka, jest to kobieta wyjątkowa...
Urwał, bo był jeszcze zbyt trzeźwy, aby nie dostrzec, że zachwalanie córki tak obcesowo, niby