Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   132   —

Do rosnącej komitywy przyczynił się jeszcze jeden epizod. Służący podał im na tacy dwa pełne kielichy szampana.
— Od jaśnie księcia pana z Baszkowa — szepnął.
Pan Robert rzucił rozjaśnionem spojrzeniem ku głównym miejscom stołu, gdzie siedział książę — ofiarodawca, jako prezes klubu, i wznosił dyskretnie kielich podwakroć w kierunku do Skumina i Tolibowskiego. Pan Robert przypowstał, wznosząc niemy toast na cześć księcia, Jan skłonił się dziękczynnie, siedząc. Dopiero Tolibowski zaczął tłumaczyć:
— Bo ten kochany książę ma chwalebny zwyczaj przywożenia na kolację resursową kilku butelek ze swych sławnych piwnic i częstuje z nich wybranych przyjaciół. O ile się nie mylę — dodał, kosztując przysłanego szampana — jest to Brut Impérial z przeszłego wieku. Uważasz pan? — z przeszłego wieku! I jeszcze musuje! — Co za kordjał!
Popił, mlasnął językiem rozkosznie i gadał dalej:
— Pan znasz księcia?
— Znam nie od dzisiaj. Jesteśmy nawet trochę krewni.
— Nie wiedziałem — odrzekł Robert i na chwilę oniemiał.
Widać było jednak, że mu się zbierało na jakąś radosną propozycję, bo oczy, coraz jaskrawiej przyjazne, zwracał raz po raz na Skumina. W tej samej chwili przyszło Skuminowi do głowy, że trzeba przecież coś wspomnieć o Dosi, którą zna i mówi jej