Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ci się to zdarzy, drwić będziesz z samego siebie. I nazywaj mnie stryjem, bom krewny ojców twoich...
Spokorniałem odrazu; coś przemożnego dźwięczało w głosie tego dziwaka. On zaś mówił dalej, tajemniczo:
— Są i nowe bóstwa... powinieneś je znać.
— Nie wiem, o czem stryj mówi.
— Bóstwa, wcielone w narody. Jedne — potęgi ciemne, którym Duch Najwyższy, jedyny nieprzenikniony, pozwolił się urodzić i zaciężyć ponad ludzkością — — bo nie wierzę, aby mógł je stworzyć pierwiastek Zła, współistniejący z Duchem. Zło jest odejściem światła, cieniem rzuconym przez Najwyższego, polem zasługi naszej, która bez walki by nie istniała. Zło względem do dobra jest niczem. Istnieje tylko dla nas, abyśmy mieli zasługę walki i zwycięstwa.
Tu go zacząłem lepiej rozumieć.
— Jedno zaś bóstwo nazywa się imieniem narodu nieszczęśliwego.
Zdjął czapkę z głowy i trzymał ją przez chwilę wzniesioną. Zasrebrzył mu się czub gęsty, pochylony. Czym chciał, czy nie chciał, musiałem także zdjąć kapelusz; zapadałem w sen magnetyczny. Piast mówił:
— Jest Ono większe jeszcze, niż kraj nasz i sprawa nasza. Mieszka jednak na naszym ołtarzu ofiarnym. Nie wszystkich godnych ma kapłanów i wyznawców, owszem i fałszywych i lekkomyślnych. Ale Ono jest sumieniem chrześcijańskiego świata, które gryzie łupieżców i bałwochwalców złota, krzepi zaś nadzieje wiedzących, że świat musi pójść nareszcie pod panowanie Błękitnej Królowej.
Jakby się bronił od rozrzewnienia, zadarł głowę, targnął ramieniem i rzekł szorstko:
— No, rozumiesz?

38