Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

emigranci polscy spotykani zagranicą najrozmaitszych bywają gatunków. Buntowałem się też przeciwko narzuconej mi nagle władzy i dydaktyce, a nie mogłem się z nich wyzwolić. Zawsze to człowiek, o którym nic uwłaczającego nie słyszałem, starszy... Ile właściwie on ma lat?... Te wąsy gumowane, podkręcone zdają się ciemne? Uczernione zapewne? A stąpa, jak młodzieniec, podciągając nerwowo prawem ramieniem płaszcz opadający. O ile go pamiętam, zawsze był taki sam...
— Widzisz, kawalerze, sprawa nasza żyje, chociaż nie często ją spotykasz po dziennikach. Żyje w sumieniu Europy.
— Sumienie w dzisiejszej polityce?... — ośmieliłem się powątpiewać.
— Sumienie tkwi i w zbójcy i w obładowanym zyskiem spekulancie. Inaczej — zepsułyby się wagi Temidy, które Duch Najwyższy reguluje — i światby przestał istnieć.
Spojrzałem uważnie na perorującego: mówił zupełnie na serjo. Odpowiedział na myśl moją:
— Zdaje ci się, że ja bredzę, bo sam się opiłeś mętów i komplikacyj dzisiejszego życia i nie umiesz już wyzwolić z nich jasnej wizji wszechświatowej. Zapominasz, lub nie wiesz, że bogowie żyją...
— Bogowie? — —
— Ci starożytni, najlepiej pojęci i określeni przez Greków, uosobienia dobrych i złych potęg człowieczeństwa, podwładne naczelnemu Bóstwu, zwanemu niegdyś Ananke, przeczutemu przez Platona, które nam się odsłoniło z jednej jeszcze tajemnicy swojej przez wielki wynalazek Chrystusowy.
— Dobrze. Do czegóż to zmierza?

36