Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się i gasły czerwone węże napisów, zapraszających cło nocnych kawiarni.
Tak się kończą nagłe, z krwi poczęte zachcianki poetyczne! Wszedłem pod gorejący szyld jakiegoś Cafê des Ambassadeurs, czy inaczej, zawsze to samo: na scenie murzyński taniec, wykonywany przez lalkowate Angielki; na sali stoliki, restauracja, dym cygar. Usiadłem przy niezajętym stole, kazałem podać wina i piłem chciwie, bo gardło m i wyschło od nerwowej gorączki. Przysiadły się do mnie dwie kobiety, którychbym dzisiaj nie poznał, tak pospolicie były piękne; wiem tylko, że od jednej buchał bez biały, od drugiej, zdaje się, peau d’Espagne.
Siedziałem tam ze trzy godziny aż do wyczerpania programu.
Tu dopiero zaczyna się dramat.
Zapłaciwszy za tę mizerną rozkosz sumę, któraby mi starczyła na tydzień normalnego pobytu w Hadze, — — bo obie te panie były w zmowie z właścicielem restauracji i różnemi wymysłami powiększały rachunek — puściłem cały ten zakład w niepamięć śpiesznie powracałem do domu. Dochodząc już, powziąłem fatalny zamiar: odświeżyć skronie i myśl rozognioną nad kochanem lustrem Vijveru.
Połowa ramy stawu, opatrzona chodnikami, była pusta, bez jednego przechodnia. Dwa drugie boki czworokąta dochodzą do zrębu Buitenhofu, który w nich się przegląda, wiecznie ciemny. Więc byłem sam nad czarną wodą; nawet łabędzie spały w bukiecie drzew na wysepce pośrodku stawu, która teraz wyglądała jak stóg majaczący na zalanej łące. I księżyca nie było na niebie, więc i na murach. Sterczały twardym kirem w rzadszej ciemności nieba. Kilka tylko

33