Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.




Haga, 17 czerwca.

A tom się dopiero ubawił przeszłej nocy! Byłem z Latzkimi w teatrze. Hela w tak zalotnym humorze, jakby mnie chciała doprowadzić do kapitalnego głupstwa. Bo głupstwem ze wszech miar byłoby oświadczenie jej moich afektów bez przyszłości. Małżeństwo między nami jest niemożliwe: dla niej niepraktyczne, dla mnie taka „świetna partja“ byłaby trochę dziwna; trudnoby wytłumaczyć się przed przyjaciółmi politycznymi i przed samym sobą, dlaczego żenię się z bogatą Niemką. Póki nasza znajomość ograniczała się do wesołego koleżeństwa — wybornie. Ludzie różnej płci mogą przecie obcować z sobą bez zamiarów matrymonjalnych. Ale nie trzeba budzić zmysłów, gdy się wie, że tak poprostu zgodzić się z sobą nic będzie można.
Jak ta panna dzisiaj wyglądała w czarnej z płomiennemi wstążkami sukni! Wogóle jest jeszcze piękniejsza wieczorem niż za dnia. I co mi chciały powiedzieć, do czego zachęcić te szklisto-błyszczące oczy, te wargi, które drgały nerwowemi ukąszeniami, aż spostrzegłem raz czerwoną plamę krwi na chustce. Zapytałem, może mniej zgrabnie, czy się zraniła... Za odpowiedź otrzymałem tylko uśmiech, ale jaki! Mówił coś niby: „Jaki tu głupi, nieczuły, jak daleki od moich pragnień...“

31