Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/290

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A gdy go prowadzili, to szedł, jak się rzekło, tak samo, niby na tę „pragułkę“. Nie związany szedł i nie w tej śmiertelnej siermiędze, w swojem zwyczajnem ubraniu — na rozstrzelanie — takie już miał podobno przed innymi łaskawe pozwoleństwo. I bębny nie huczały, jak zwykłe, co to głuszą te wrzaski i przekleństwa, które skazani z siebie wyrzucają, kiedy już idą za wały. Stary cicho szedł. — A znał on dobrze miejsce, gdzie go było od nas widać i my wiedzieli przez jego pukanie, że to był ten dzień. Wdrapali my się, jak kto mógł najwyżej do górnej szyby i patrzyli bez oddechu. Kiedy się nam pokazał przechodzący, to już na nas patrzył i podniósł rękę i wielkim krzyżem nas przeżegnał. A i taki jeden między nami, co nie chrzczony był od dziecka, i ten się przeżegnał. To my już tylko do murów przykładali ucha, żeby usłyszeć. I trwało pewnie z kwadrans, że słuchaliśmy, pary z ust nie puszczając. Aż kiedy gruchnęło głucho, jakby kto z długiej szufli węgla do ognia podsypał, a potem drugi raz tak samo, to my się zbiegli na środku izby i spojrzeli sobie w otwarte ślepia, bo każdy już wiedział, że się stało...
Opowiadał potem Tatur historję ucieczki swojej i trzech jeszcze towarzyszów, która wygląda na bajkę. A przecież jest prawdą namacalną. Sam trzymałem w dłoni zacną, rogiem od pracy podszytą, prawicę Tatura.

∗             ∗

Fakt rozstrzelania Wojciecha Piasta potwierdza i panna Czadowska, która przyjechała tu wczoraj. Dziwna istota! Przybladła tylko od parotygodniowego siedzenia w więzieniu, gdzie się dostała z własnej

278