Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/289

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

który wziął i podsadził. Bo okna z mętnego szkła na parterze, tylko górna szyba czysta. I wołałem do swoich: Zbierajcie się chłopcy, bo już ojciec prostuje sobie giry! — niby że to nas zaraz po nim wypuszczali na „pragułkę“.
— Piasta zaś wypuszczali samego?
— Zawsze sam szedł, w chłopskiej czapce, ale w płaszczu to jakby wojskowym. Zajadły dziad — bo przecie był podobno w trzech rewolucjach, a chodzi silnie, aż dudni. Spacerował sobie galanto, jak ten generał, co go wszyscy słuchają. I kiedy przeszedł nam przed oczami ostatni raz, taki sam! Aż dziwno wspomnieć. — —
— Wiedzieliście, kiedy się to stanie?
— Od niego wiedzieliśmy. Pukał on nam przez ściany całe litanje! — — Jako to my rycerzami pracy być powinni, nie mordu i gwałtu jako nie słuchać mamy nieprzyjaciół Chrystusa, bo nieprzyjaciółmi są ludu i ojczyzny... To jeden z naszych, kpiarz psiakrew, zapytał go raz: „czy ojciec ma parafję? a dochodną?“ A on mu odpowiedział: „nie drwij synu, bo rychło ojca na śmierć poprowadzą; dziedzictwo nasze wspólne, dzieliłem je z wami. Co jeno mam, życie moje oddaję dla was; gdy odejdę, jeszcze życiem m ojem dychać będziecie“. — Tak mu rzekł, jakby go w pysk zamalował. — — Trochę jak z książki gadał, ale mądra głowa była i przyszłe rzeczy wiedział. On nam nawet wyjawił, kiedy korytarz i brama nie będą strzeżone — dalibóg! I przepowiedział, że po jego egzekucji będzie zamieszanie w głowach „naczalstwa“ i sołdatów, że strach padnie na nich, a wielka burza będzie na niebie. To my właśnie wtedy i tamtędy...
— A gdy go prowadzili na śmierć, widzieliście go?

277