Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/287

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.




Kraków, 19 kwietnia 1906.

Wojciecha Piasta rozstrzelano w Warszawie!
Więc jednak zdarzyć się to mogło!
Ja tu rozmyślałem o nim, bawiąc się przypuszczeniami, co byłoby i co będzie... Tylko nigdy naprawdę nie przypuściłem możliwości tego ciosu. — —
Tak — za wałami cytadeli, bez przewiązki na oczach — pluton żołnierzy — nigdy mnie chyba nie opuści wymarzony obraz tej kaźni!
Tyle za nim głosów, nawet nieprzyjaciół! Tak wyraźnie święty był ten starzec!
I wierzyć tu w Boga? w Opatrzność? w triumf sprawiedliwości? — —
Ja, który już tylko tego jednego naprawdę kochałem na ziemi, nie mam dzisiaj dla kogo, ani poco żyć. — — Zabito wiarę moją w przyszłość. Jako ponęta życia pozostawałaby mi jedynie zemsta. — — I gdyby nawet była wykonalna w spółce z ludźmi tak zrozpaczonymi, jak ja — czuję, że mi Jego cień nie pozwoliłby. Onby mi zapewne powiedział, gdybym był przy jego skonie:
— Odchodzę, aby wypełniły się wyroki. A ty nie imaj się sztyletu ani bomby, tylko wznieć w sobie ducha mojego i rozkrzewiaj go po świecie.
Ale mi nawet nie przekazał wyraźnie tego testamentu. I jestem zupełnie sam.
A on, któremu teraz dopiero gotów byłem oddać życie, już nie istnieje. — —



275