Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.




13 lutego 1906.

Do nieznośnego stanu mych nerwów przyczyniła się także zmora, która nawiedziła mnie dzisiaj popołudniu między 5-tą a 6-tą, gdym się rzucił na łóżko w swem mieszkaniu, aby odpocząć.
Nie zasnąłem, bom widział przed sobą swój pokój sypialny w rozmiarach prawdziwych i czułem się w stosunku zwykłym do przedmiotów otaczających. Zdawałem sobie sprawę, że leżę z rękoma splecionemi pod głową i że patrzę w jedne drzwi zamknięte, słabo bielejące, bo w sypialni było ciemno, dochodził tylko, przez drugie drzwi otwarte blady odblask lampy z sąsiedniego pokoju.
Myślałem mętnie, ale realnie o rozmowach z Piastem, o wypadkach dnia; wyraźna zaś myśl o Heli nie była mi przytomna, tkwiła tylko w mózgu, jako ból.
Nagle, na tle tych bladych drzwi stanęła Hela. — — Nie weszła, nie uchyliła drzwi, w które ciągle patrzyłem, lecz stanęła w całej postaci, w ubraniu, zdaje się takiem, jakie nosiła podczas ostatniej naszej schadzki w Berlinie. Widziałem zresztą wyraźnie tylko jej głowę i gors, lecz wysokość jej od ziemi była normalna. Oczy jej patrzyły prosto we mnie, nieskończenie żałosne, nieznane mi z tym wyrazem, ale jej oczy, jej na pewno.
Jedynym dowodem, żem śnił, byłby ten, że nie odrazu zerwałem się z łóżka. Ale samo porażenie przez

239