Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ten obraz zjawiający się, musiało wszelki mój ruch wstrzymać. Zdawałem sobie też sprawę, że gdy się ruszę, postać zniknie.
Przez tę chwilę, którą obliczam na jakie dziesięć sekund, zdało mi się, żem usłyszał te słowa:
— Próżnia między nami...
Nie ręczę, żem usłyszał dźwięki, jednak poruszyły się jej wargi, drgały oczy strasznem cierpieniem, a słowa te, nie inne, pojąłem uchem. Powiedziała po francusku, zwykłą naszą mową:
Le vide entre nous...
Zerwałem się, patrząc ciągle w miejsce zjawy. Widziałem ją jeszcze, póki nie zabłysnął płomień zapałki, którą potarłem drżącą ręką o pudełko. Wtedy, razem z cieniami pokoju, znikła i postać Heli.
Poszedłem na to miejsce ze świecą, obejrzałem i całe mieszkanie — nic niezwykłego nie stwierdziłem. Zdawało mi się zrazu, że rozszedł się jej zapach po sypialni, ale uprzytomniłem sobie prędko, że zbliżam się do stołu, gdzie stoją we flakonie jej zwykłe perfumy, przeze mnie kupione.
Nie powiem, żebym doznał strachu, jednak bardzo silnego wzruszenia. Długo tkwiło we mnie niby wewnętrzne oniemienie i krew mi biła młotkami w skronie.
Czy ona mnie woła? czy tak gorąco o mnie pomyślała? Czy jej się stało co strasznego? Biłem się z myślami i przypominałem, com wiedział o telepatji, com kiedy na sobie zauważył. Nigdy nie doznałem czegoś tak silnego na jawie. Bo przecie ani chwili nie spałem; obliczam pamięcią wszystkie moje ruchy realne, czas, miejsce...
Przyszło mi naturalnie zaraz do głowy, aby nocnym kurjerem pojechać do Berlina. Paszport mam gotowy.

240