Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Spotkałam go wtedy... Z iluż to osobami szło się obok w tym pochodzie... teraz nie wiem — dawno go nie widziałam — wykręcała się panna Zofja uporczywie.
— Rozumiem, że panią krępuje tajemnica, choć przypuszczałbym, że mnie można powiedzieć. Ale proszę o jedno: jeżeli go pani zobaczy, niech go zapyta, czy ja mógłbym go widzieć?
— Dobrze! — odrzekła z nagłem, miłem ożywieniem.
Ja zaś skorzystałem z tego podstępnie:
— A więc go pani widuje? — — panno Zofjo! ja doprawdy nie jestem zdrajcą!
— Ach! zdrajcą — nie...
Brak ciągle między nami dawnej swobody. I tutaj panna Czadowska nie odpowiedziała mi wyraźnie, poczułem jednak, że się powoli do mnie nawraca, zapewne z powodu, że ja szczerze się interesuję osobą Piasta. Dziwny wpływ tego człowieka! zawrócił jej zupełnie w głowie. Dopraszałem się dalej:
— Ja nie przez ciekawość chciałbym rozmówić się z Piastem. Potrzebny mi jest do rady, do objaśnień — —
— Dlaczegóż go pan zupełnie opuścił?
— Opuściłem? — — Skądże pani wie?
— Tak mi się zdawało.
— Nie, to on mnie porzucił. Szukałem go parę razy w tym roku, gdy mi błysnął zdaleka, ale on nie uczynił ani kroku do mnie.
I opowiedziałem pannie Zofji moje dwa spotkania, raczej dwie wizje Piasta tegoroczne. Mówiłem dość gorąco, pomijając tylko szczegóły o sobie, których tej świątobliwej koleżance powiedzieć nie można. Słuchała mnie z rosnącem zajęciem, rozpromieniając stopniowo

210