Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wieści, a pilną miałem sprawę i kawał drogi. Ludzie na przedłużonej Marszałkowskiej i na jej przecznicach krążyli inni, niż zazwyczaj. Nie było ani kucharek, wracających z targu, ani biurowych urzędników z tekami, ani sztubaków. Ci, którzy szli, sami prawie mężczyźni, świętowali gorączkowo i ponuro. Trzeba przyznać, że wyglądają nasze ulice jakby pełne ludzi wypuszczonych z więzień. Bardzo wiele Żydów w kubrakach i długich butach; chałaciarzy nie widać tutaj. Wojownicze typy „Bundu“ dozorują ścisłego wypełniania strajku. Widziałem parę scen zdzierania liberji z dorożkarzy jednokonnych, którzy wyjechali sobie na chybi trafi — a nuż się uda na obiad dla siebie i dla konia zarobić? Byli to najnędzniejsi. Zdarto z nich kapoty, powywracano poduszki — niejeden i kijem oberwał. Wracali więc do domu skuleni, razem z koniem i karyklem podobni do długiego, ledwie ożywionego szkieletu. To są napewno pierwsze ofiary strajku: ludzie, ani konie dzisiaj jeść nie będą. Ale nie pora się rozrzewniać nad drobiazgami nędzy osobistej. Zbiorową nędzą walczymy o pomyślność zbiorową.
Zastałem Słomińskiego ubranego, jak do biura, choć biuro już drugi dzień zamknięte. Pił kawę i gorączkowo przekładał papiery; twarz miał barwy świeżej oliwy nicejskiej.
— Napij się kawy, panie Tadeuszu, póki jest. Na mieście nie dostaniesz. — — A te papiery... czy pan myślisz, że oni po domach trząść będą?
— Jacy oni?
— No, oni — czy ja wiem? z góry, czy z dołu, czarni, czy czerwoni. — — Wiem, że przecie u nas „czarnych sotni“ być nie może, a i żandarmi do ludzi spokojnych.. Ale zawsze trzeba być na wszystko przygotowany.

148