Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.




20 października.

I tak mnie zaskoczył wielki strajk — i ta zmora, ta zmora!
Siedziałem znowu u Heli cały dzień — gdzie tam! — dwa dni, bo przecie przedwczoraj popołudniu tam wszedłem. Żywiła mnie, ukrywała w sypialni, gdy przychodzili do niej goście, to znowu w salonie, gdy sprzątano sypialnię. Dogadzała mi pieszczotliwie, jak odaliska pomysłowa, przyjmująca u siebie sułtana. Powracała do mnie w kilku przebraniach, cudna zawsze, nieskończona w ponętach. Te półmroki i oświetlenia a giorno! te owoce z winem w nocy spożywane, po rzymsku! Te lubieżne spólnictwa luster, całujących fal kąpieli! Czego taka kobieta namiętnością nie przeczaruje? Jaką Sybaris stworzyć może z hotelowego mieszkania!
Czułbym dla niej wdzięczność bez granic, gdyby to wszystko nie wypadło w ten dzień... Jakby mnie chciała przemocą rozkoszy osobistej oderwać od wielkiej chwili ogólnej.
Słyszeliśmy rano jakieś gwary niezwykłe idące z ulicy. Ale czy to było rano? — Już popołudniu, a u nas dopiero wschód purpurowy od zasłoniętych firanek.
I nawet pośród głuchej ciszy, która coraz wyraźniej opanowywała powietrze, posłyszeliśmy trzask kilkakrotny strzałów, potem konne galopy — — — potem

143