Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zacieśniające oddechu piersi, ani swobody rąk. Tak pragnących jak ja, są miljony, więc porządek społeczny musi ulec radykalnemu przekształceniu.
Ale porozumienie się między pionierami przyszłości natrafia na ciężkie zapory. Zdawałoby się, żo najgorszy gatunek ludzi stworzył nowożytne państwa i triumfuje; zdawałoby się, że ogół ludzi stchórzył przed panującą koniecznością zła i nieszczęścia. Nie wszyscy jednak! I ci pionierowie lepszej ery muszą podać sobie ręce. Chlubię się tem, że do nich należę.
Ludzi jednomyślnych ze mną szukam po przez wszelkie granice nacjonalistyczne i kastowe. W przyszłym ustroju świata takie granice będą archcologją, o której już i dzisiaj należy zapomnieć, aby siły dobre połączyć w mechanizm rozległy i sprawny.
Czytałem temi dniami broszurę o międzynarodowym związku robotników napisaną podobno przez Wawrzyńca Latzkiego, tłumaczoną „nakładem autora” na język polski. O moim niedoszłym teściu (śmieszne to już wspomnienie!) słychać ciągle w robocie wyzwolenia nietylko „proletariuszów wszystkich krajów“, ale wszystkich ludzi urodzonych z duszą wolną. Ten Latzki to silny i wytrwały człowiek. Cokolwiek mówią o nim nasi ślepi narodowcy, wartoby mieć takich w Warszawie do rady, zamiast tej ohydnej burżuazji na wszystkich piętrach, tych drżących o swe miljony kapitalistów i obszarników, gotowych do sprzymierzeń choćby z żandarmerją, albo tych rozkrzyczanych z bezpiecznych ukryć deklamatorów o wolności narodowej, którzy pierwszych jej zasad nie rozumieją i nie chcą!
Ciężko to przyznać, a jednak trzeba, że mała garść ludzi na ziemi tej, która musi być wkrótce wolna, rozumie tę jutrznię, pragnie jej i dąży na jej spotkanie.

101