Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.




Warszawa, w lipcu 1905.

Mój pamiętnik, przerwany przed sześciu laty, leży zamknięty w swej szkatułce. Ledwiem go nie zniszczył podówczas — potem mi zobojętniał i poszedł w zapomnienie; teraz uśmiecham się do owych zapachów młodych, które z kart wieją, a należą już do historji, do drobnej, ale mojej.
Porzuciłem tak zwaną „działalność literacką“ dla zajęć pilniejszych i ważniejszych. Dzisiaj nawiedza mnie jednak znowu chęć literackiego, bądź co bądź, formułowania myśli dziennej, choćby dla wypoczynku od zajęć. Może też namysł nad życiem bieżącem da mi z niego wycisnąć choć trochę zabawy i przyjemności osobistej, której brak odczuwam dotkliwy.
Nie będę spisywał mojej historji przez lat sześć, ubogiej w wypadki zwrotnicze w mym losie prywatnym: jestem dotychczas urzędnikiem przy kolei, nieżonatym, literatem „znanym“ we wzmiankach dziennikarskich, coraz bardziej niezależnym duchowo... I tego już za wiele. Spróbuję tylko łowić na karty pamiętnika nowe wzruszenia mego życia i odbłyski na niem dziejów współczesnych, które djablo szybko kroczyć zaczynają.
Świat nie jest stworzony wyłącznie dla mnie — zapewne — ale ja mam chyba prawo dążyć do takiego ustroju świata, aby w nim było miejsce dla mnie, nie

100