Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 88 —

— A to przebierzcie się w portki, jeżeli się w które zmieścicie — odpowiedział karbowy, lecz mimo to nalał czystej.
Walentowa przełknęła gładko i zaraz ochrypłym głosem zaśpiewała:

Prosimy Wawrzona o większy kieliszek.
Bo nam przeszłoroczny nie doszedł do kiszek.

A karbowy monitował znowu cisnących się zbyt skwapliwie do kolejki:
— Nie napirajta mi na stół, bo się wywali. Z bruku będzieta wódkę lizać — co?
W tej wesołej bójce o „wodę życia” brała udział tylko służba dworska. Gospodarze zaproszeni stali na uboczu z rządcą.
Gdy dostrzeżono dziedzica, gwary i dogadywania ucichły. Ale Broniecki, któremu dobrze było w gwarze bachicznym, nie chciał go przerywać. Zbliżył się do barwnej, nabitej grzędy dziewczyn i, dobywszy z kieszeni szpulkę, zawołał radośnie — snadź lubił tę zabawę z dziewczynami, jak dziewczyny lubią wstążki:
— No, sikorki, która mi pierwsza złapie w garść szpulę i pokaże — jej wstążka!
Nad głowy stadka cisnął całym rozmachem szpulkę, przytrzymując koniec wstążki w drugiej ręce; czerwony wąż furknął i zamigotał w powietrzu.
Podniosło się kilkanaście rąk, rozległ się pisk tak rozigrany, jakby wszystkie naraz dziewuchy ktoś załaskotał po żebrach — — Z zakotłowanego stadka wytrysła po chwili zaciśnięta mała pięść Kaśki Jagiełłówny.
— Ja! ja!