Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 89 —

— Aha! przodownica! — śmiał się do łez Broniecki — łatwo takiej, bo śmigła, jak topola. No, zwijaj-że ją sobie do kieszeni. Teraz druga — —
Puścił serpentynę, tym razem zieloną; ominęła ta jakoś nastawione ręce dziewczyn i upadła na ziemię, Rzuciło się po nią kilka na klęczki.
— A nie potargajcie się tam, panny, przed tańcem! — Nawoływał wesoły rozdawca.
Wkrótce wyniosły się nad głowy dwie naraz ręce, kurczowo zaciśnięte około szpulki:
— Proszę pana — zawołała płaczliwie jedna z dziewczyn, walczących o wstążkę — ona mi z rąk wydzira!
— No, masz tam drugą taką samą — cisnął Broniecki szpulkę bez węża.
Znowu niebieską wstążkę chwyciła w lot Stańczakówna, a „bladą“ Świątkowska.
— Rzucaj-że też, panie Stefanie! — zapraszał Broniecki.
Czemski spróbował, ale choć silnie rzucił, nie rozwinął węża, uderzył szpulką Jagnę Banuszankę, stojącą w pierwszym rzędzie, aż się poskrobała w ramię, ale szpulkę podniosła skwapliwie.
— Musiał pan się wprawiać do tego sportu? — zawołał Czemski z przekąsem.
— Nie, kawalerze. Talencik! talencik do ludu, widzi pan — o!
Szmyrgnął znowu wężowym rzutem, aż zawarczało. Ale gdy szpulkę dosięgła po raz drugi Kasia Jagiełłówna, Broniecki zaprzestał rzucania i rozdał resztę wstążek dziewczynom do rąk, podstawiając tym, które w lot chwyciły, ich zdobycz. jako naddatek.