Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 71 —

Miała właściwie słuszność. Cała wina, niedelikatność, bezczelność pochodziła od profesora.
Wtem rozdzierający głos budzika zaalarmował z sypialnego pokoju. Czemski rzucił się do drzwi uchylonych, zamknął je ostrożnie i cicho, desperacko rozkazywał Agatce:
— Daj mi prędko wodę i ubranie. Nie chcę widzieć, aż się i on ubierze. — — Gdzie on kawę pija?
— Do łóżka mu przynoszę.
— Dawaj do łóżka, tylko przez inne drzwi — masz tam wejście od kuchni.
— Dobrze! lecę!
Zafertała się Agatka ogromnie widać uradowana z pomnożenia męskiej kompanji we dworku.
Ubierali się przyjaciele polityczni w dwóch sąsiednich pokojach na wyprzódki, Agatka zaś, zwinna jak fryga, nosiła dzbanki, ubrania i wieści między pokojami. Dowiedziawszy się o przyjeździe Czemskiego, profesor Owocny zapragnął śniadać pospołu; więc Stefan, odpowiadając na to życzenie, kazał podać kawę na ganku, obecnie zacienionym, na świeżem powietrzu.
Gdy się tam zjawił, już profesor czekał; nadzwyczaj mało używał czasu na ubranie; zdawało się, że cały jego aparat toaletowy nakładał się odrazu, jak futerał, poczem na twarz lekko spryśniętą Wchodziły okulary. Był też zawsze ten sam, jak spiżu ulany, tylko dzisiaj nadzwyczaj radosny i rumiany. Szukając wytrzeszczonemi oczyma oczu i dłoni Czemskiego, przemówił:
— Nadużyłem waszej gościnności dla bardzo