Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 70 —

burak pastewny. I w pokoju panował mdły, obcy zapaszek.
Pomimo obowiązującej gościnności i szacunku, należnego zasługom pokrewnego działacza, Stefan czuł w sobie niecierpliwe wrzenie: trzebaż nareszcie mieć choćby jeden dzień wolny, odpisać na listy, obejrzeć przynajmniej własne gospodarstwo!
— A co mi nagada ten warchoł... no nie — zawsze porządny człowiek — to już wiem z góry.
Do kancelarji weszła bez pukania Agatka, wyświeżona, pachnąca dobrem mydłem, które Stefan prywiózł dla siebie z Warszawy.
— O, mój Boże, jak się pan wymizerował!
— Et, pleciesz! — Daj mi kawy.
— To nie razem z profesorem?
— Niech sobie śpi jak najdłużej; nie mam do niego wcale interesu.
— On zaraz wstanie; ma nawet przy sobie taki zegarek z dzwonkiem. O szóstej wstaje legularnie, pije kawę, a o siódmej chodzi se codzień piechotą do Mielna.
Czemski zdumiał na dobre:
— Jakże dawno on tu siedzi?
— Będzie już trzecia... nawet czwarta noc, że u nas sypia.
— Któż ci kazał przyjmować go tutaj na mieszkanie?
— Bo to z panem kiedy co wiadomo? — rzekła Agatka, dyndając komicznie mocnemi biodrami — myślałam, że przyjaciel polityczny, jak to mówią.