W tydzień później Stefan Czemski jechał po północy od stacji kolei do Niespuchy.
Wracał z Warszawy, gdzie napił się tak zwanej „publicystyki“. Rekapitulował przeżyte wypadki.
Redaktor „Ludowca“, nadąsany na równoległe działanie „Ojczyzny“ w sprawach ludowych, starał się dowieść w artykule pod tytułem „Zatory“, że nietyle system rządowy hamuje uświadomienie ludu, ile stek przesądów, przechowanych w obozie „Ojczyzny“, z których istne barykady układa ten wrogi organ wpoprzek rwącej rzeki postępu. Przechodząc od alegorji do rzeczy, dawał do zrozumienia, że redaktor „Ojczyzny“ jest podejrzany o zmowę z rządem, może z policją? — i poświęca sprawę publiczną dla podtrzymania swej mocno zakwestionowanej nieomylności „papieskiej dla owieczek, lecz niezdolnej uśpić czujności psów pasterskich“.
Zagrzmiał nazajutrz redaktor „Ojczyzny“, bijąc alarm na zdradę kraju i oblekając się w najwspanialszą swą togę, ozdobioną znakami zasług obywatelskich; nie omieszkał też skorzystać z nieostrożności przeciwników, którzy sami nazwali się psami, i zdefinjował ich rasę..., jako żydowską.