Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 57 —

Wprawdzie mętne miał o tem pojęcie, ale gadał, niby z profesorem, słuchając pilnie wyjaśnień i sprostowań W każdym razie człowiek dobrze wychowany.
I panie przy stole były z urody i z zachowania się zajmujące. Czemski znał dawniej tylko panią Świderską, przyjaciółkę ludu, spotykaną nawet w kołach radykalnych, lecz należącą do płci obojętnej; ale pierwszy raz widział te dwie: panią Drobińską, piękną brunetkę z wymownemi oczyma, i córkę gospodarza, świeże dziewczątko jasnowłose. Obie zajmowały się nim bardziej, niż Leśniowolskim, kawalerem pokaźnym, synem bogatego obywatela. Nawet pani Kara okazywała mu wyraźną ciekawość bliższego poznania jego sposobu życia, poglądów, zamiarów i obyczajów — i to z pewną natarczywością, która zdawała się zadziwiać Bronieckiego, pilnie śledzącego jej ruchy i słowa. Czy tam coś łączy tych dwoje? — zgadywał nawiasem Czemski.
Stefan był dość mocno przeświadczony o swym uroku męskim, ale mało znał kobietę. Miał lat dwadzieścia pięć, niedawno skończył uniwersytet, Pochłonięty był przez plany stosowania swych teoryj. Kobietę chciał traktować po napoleońsku, jako chwilę rozkoszy, mało jej poświęcając czasu. Ta zasada nastręczyła mu jedynie łatwe zdobycze w rodzaju Agatki; o misterniejszych kobietach nie miał prawie wyobrażenia; patrzył na nie z wysoka, jak mu się zdawało, a rzeczywiście — oczyma dziecka.
Poznane dzisiaj dwie kobiety uznał instyktowo za ponętne, ale oceniał przez okulary swej