Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 42 —

nę, muskając w tych migracjach wzrokowych coraz to inną postać męską. Druga na kanapie dama, pani Świderska, bardzo otyła, ze szkłami, mozolnie osadzonemi na krótkim nosie, śledziła przebieg obrad z apoplektycznym zapałem. Za głównym stołem, pokrytym adamaszkową serwetą i służącym za biuro prezydjalne, między wytwornym żakietem Leśniowolskiego a barwnym, księżackim ubiorem Rykonia, przewodniczył obradom szlachcic — inaczej go nazwać niepodobna — o krótkiej, szpakowatej czuprynie, o postawie i rysach, budzących wizje niezłomnej husarji, pan Jerzy Godziemba. — Józef Broniecki siedział przy drzwiach dla łatwości wyjścia w razie, gdyby go jaki obowiązek gospodarza powołał.
Drzwi były otwarte na mniejszy pokój bawialny, w którego głębi zapuszczona nad innemi drzwiami kotara drgała czasami. Ktoby tam spojrzał, zgadłby łatwo, że za tą kotarą ktoś podsłuchuje i podgląda. Był zaś za salonikiem pokój panieński.
Sala rady, poważna i sztywna, była widowiskiem bardzo ciekawem dla pokoiku za kotarą, który Manieczka urządziła sobie na zakrytą lożę. Spuściła rolety okien dla osiągnięcia półmroku i siadła na krzesełku przy rozdwojeniu kotary we drzwiach. Obok krzesła przycupnęła pokojówka, Magda Olczakówna. I dwie dziewczyny, w doskonałem z sobą porozumieniu, bawiły się, jak w teatrze.
— Patrzaj, Magdusiu: ten młody, czarny, co się tak nasrożył, obok tego w sukmanie — to nasz największy nieprzyjaciel! Nie chciał nawet do nas przyjechać — doprawdy! Targował się, stawiał wa-