Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.




IV.

Nie pierwszyzną było w Sławoszewie podejmować gości, pamiętano tu zjazdy i po kilkadziesiąt osób — dzisiaj kilkanaście nie napełniło dworu znacznym gwarem, zwłaszcza, że zjechali przeważcie sensaci i statyści z zamiarem radzenia o sprawach publicznych. Zawsze jednak przed wozownią stało kilka cudzych powozów i bryczek, a dym z komina kuchennego buchał obficiej. Tylko w samym dworze, po południu, zamiast wesołego próżnowania różnych osób, używających gościny, zasiadło grono skupione do poważnej rozmowy w obszernym, niskim salonie, na meblach w stylu pośmiertnym któregoś z Ludwików. Dwa wielkie lustra naprzeciw siebie ustawione, sięgające od posadzki do sufitu, pomnażały w odbiciach towarzystwo. Na ścianach obrazy ciemne były podobno szkoły holenderskiej, jaśniejsze pochodziły z premiów pism i z wygranych przy losowaniu towarzystwa Zachęty do sztuk pięknych. Przystrój ten niebardzo zajmował radców, czarno i szaro ubranych, lecz paru włościan w białych sukmanach rozglądało się ciekawie w obrazach, a także pani Kara Drobińska, usadowiona na kanapce w kącie, Przenosiła swe piękne spojrzenia ze ściany na ścia-